Witam,
piszę do Was, bo straciłem właśnie wiarę w mechaników i to, że kiedy moje autko będzie jeździć prosto... Od pół roku jestem stałym klientem to jednego to drugiego mechanika i nikt nie potrafi naprawic mojego autka
Ale zacznijmy od początku, w sierpniu tamtego roku musiałem "na gwałt" kupić auto do dojazdów do pracy, wybór padl na Seata Cordobę z 96 roku, był zadbany, miał oszczędny i słabiutki silnik 1.9 SDi (miałem robić codziennie 60km, a przy okazji tak naprawde uczyłem sie jeździć, więc ta oszałamiająca moc 64KM była dla mnie odpowiednia), do zakupu skłoniło mnie przede wszystkim to, że wchodzac pod auto nie było widac grama rdzy, żadne nadkola czy progi nie miały purchli, jedynie w miejscach "obcierek" parkingowych widac było, że ktoś to naprawiał w garażowych warunkach. Również wizyta na stacji diagnostycznej wykazała, że jest ok, jedynie hamulec w jednym z tylnich kół był wyraźnie słabszy, oraz z tylnych łożysk dało sie słyszeć huczenie.
Kupiłem je i przez miesiąc jeździłem bez żadnych problemów, auto prowadziło sie super. Po tym czasie zdecydowałem sie na pierwszą naprawę. Jako, że bezpieczeństwo jazdy stawiałem na pierwszym miejscu to wymieniłem bebny i zaciski w tylnich kołach, dodatkowo zmieniłem łożyska, żeby nie huczały, oraz... klakson^^
Dalej autko jeździło fajnie, po kolejnej wypłacie postanowiłem zmienic hamulce z przodu, bo jak mechanik zdejmował koła powiedział, że tarcz już praktycznie nie mam
Dodatkowo z tyłu w kołach znowu zaczęło szumieć, mechanik zdjął łozyska i stwierdził, że są zniszczone (1,5 miesiąca!), tym razem wymienił je razem z trzpieniami, na które sie nakłada.
Przy okazji wymiany przednich hamulców powiedział "Panie, pan masz tu te wszystkie gumy w zawieszeniu na wykończeniu",
Po około 3 tygodniach, kiedy rzeczywiście zawieszenie stukało przy np wjeździe na krawężnik przyjechałem na wymianę tulei w wahaczach, sworzni, oraz łozysk na McPhersonach.
Chcialem miec autko na cycuś glancuś jesli chodzi o układ jezdny.
Tylko, że wtedy mechanik "cos źle złożył" właśnie w McPhersonach i auto pływało tak, że nie dało sie tym jeździć, zrobiło tak z 30 km (tyle co powrót od mechanika, przejechanie sie chwile i zawiezienie go z powrotem), rozłożył mi to, żłozył ponownie i było już "dobrze", ale to było tylko pozorne dobrze, bo auto jakos tak jakby niestabilnie jeździło, ale ni ebyło to uciążliwe na tyle, zeby nie jeździć tak do pracy.
Potem wymieniłem jeszcze tak profilaktycznie rozrząd, termostat, oleje itp.
Dopiero po pierwszej "szklance na jezdni, kiedy przy 40km/h auto na prostej drodze mi tańczyło na nowych zimowych kołach postanowiłem zmienic mechanika i doprowadzić to do końca.
Mechanik wygladal na profesjonalistę, od razu powiedział, że rozbieral setki takich aut i wie co to może być. Pierwsza wizyta w jego warsztacie to wymiania:
-sworznia i tulei wahacza lewy przód
- drążków kierowniczych lewy i prawy (z końcówkami)
- pompy hamulcowej (wyjaśniło sie czemu na nowych hamulcach tak słabo hamował)
no i ogólnie skontrolował zawieszenie pod katem luzów itd, powiedział,m ze jeszcze troche trzeba bedzie tam zrobić.
Jako, że nie miałem juz kasy nastepna wymiana była po miesiącu i wtedy wymieniono:
-sworzeń i tuleje w prawym wahaczu (wiem, że trzeba razem wymieniać, ale jakbym zrobił to na raz to nie miałbym juz na benzyne:D)
- nowe amortyzatory tył, bo były w złym stanie
- kolejny raz łozyska koła z tyłu
- plus diagnostyka na stacji, wynik "teraz juz ni ema żadnych luzów nigdzie"
Dodam, że auto mniej wiecej od czasu "przygody" z mcphersonami jeździło niestabilnie i ściągało okresowo najczęściej w lewo.
Po tej wymianie były świeta, auto praktycznie nie ruszane, w tydzień zrobiło 100km i nagle w drodze do pracy... zgubiłem koło! Lewe tylne, w którym bylo dopiero co wymieniane łożysko! Szczęście w nieszczęściu, że była szklanka na drodze i jechałem 60km/h.
Laweta i odstawiłem auto mechanikowi na kanał, jeszcze tego samego dnia było gotowe, co zawiodło? Trzpień koła został "ukręcony" i bęben rozpadl sie na 2 części. Widziałem już takie przypadki, jak mechanik za mocno naciągnie łożysko, ale wtedy zrywa gwint, a tu gwint jest nieruszony, a wyraźnie sam trzpień został ukręcony (widać skręconą strukturę materiału na urwaniu), oddałem na gwarancji, czekam na odpowiedź czy to wada fabryczna (marka Delphi).
Po niecałym miesiącu auto podczas jazdy na wprost "zafalowało" mi tak dziwnie, od razu pojechałem do mechanika, on wszedl pod auto i...
oba amortyzatory z tyłu wylane! miesiąc po założeniu, przy jeździe max 80km/h, z jedna osoba na pokładzie...
Wymienione na gwarancji, ale o dziwne, że poszły oba naraz...
BYłem już bardzo niespokojny co sie tam dzieje, dla pewnosci wyłozyłem znów kase i kazalem rozebrac do śrubki przednie McPhersony i złożyć od nowa, zeby wyeliminowac znoszenie i niestabilną jazdę.
Znowu zawieszeni było kontrolowane i wyszło, że jest ok i wszystko jest sztywne.
Tylko, że auto wciąż znosiło to na lewo to na prawo. Mechanik zapropnowal mi zrobienie pełnej zbieżności na innej stacji kontroli (oczywiscie po każdym zabiegu w zawieszeniu robiona była zbieżność na super-hiper-laserowej-komputerowej maszynie w renomowanej stacji diagnostycznej).
Tutaj autem zajął sie mechanik, który podszedł do spraw bardzo ambicjonalnie, 2 dni przy nim grzebał, podobno samą zbieznośc ustawiał 5 razy, wymienil wahacz bo był POGIĘTY (!!!) nie wiem jak poprzedni mechanik tego nie zauważył! Ale niestety nic to wszystko nie dało... auto jeździ potwornie i ja juz naprawde nie wiem co to może być...
Teraz opisze dokładnie co dzieje sie podczas jazdy:
Auto po skręcie w lewo znosi bardzo w lewo, po lekkim skręcie w prawo nieznacznie sie prostuje, ale po mocnym skręcie w prawo znosi nieznacznie w prawo (duzo mniej niz w lewo). Zachowuje sie przez to niestabilnie na drodze, do tego po ustawieniu zbieżności i wyjechaniu z warsztatu kierownica jest prosto, po skręcie w lewo , auto zaczyna ściagać i kierownica jest już krzywo, by jechac na wprost.
Z powodu tego, że raz skręca w jedną raz w druga stronę raczej skrzywienie ramy odrzucam. "Chodzenie" ramy przy skręcie myślę, że równiez można wykluczyć, bo takie znoszenie ma miejsce również przy jeździe parkingowej rzędu 3-5km/h i skręcaniu z taka prędkością, a tu raczej sił do "wyginania ramy" nie ma.
Wydaje mi si eże kiedyś nawet na stojacym aucie skręciłem kołami max w lewo i wyprostowałem i leciał w lewo potem zatrzymałem sie i odbiłem w prawo i zmniejszył ściąganie.
Podobno maglownica jest OK, bo nie czuje na kierownicy luzów, jest minimalny dosłownie w pozycji "zero". Auto ma wspomaganie, nikt do niego nie zagladal 'bo to na pewno nie to". Boje się, że to coś z tyłem, skoro tak zjada łożyska i amortyzatory, może to nie przypadek....
czy ktoś ma doświadczenie i powie co by tu jeszcze sprawdzić?
Dodam, że auto przez pierwsze 2 miesiące uzytkowania jeździło świetnie, prowadzio się pewnie, nic nie ściągało, więc chyba nie było krzywe/źle naprawione po wypadku... Ja tez nie miałem nim żadnej przygody, poza tym kołem.
Aaaa... no i to teżnie wina kół, bo identycznie sie zachowywał zarówno na letnich, jak i na nowych zimowych (na nowych felgach).
Jak ktoś mi podrzuci pomysł i okaże sie, ze trafił to naprawde krata browaru poleci priorytetem:)
Z góry dzieki za pomoc:)